Plan „ratowania Ukrainy” według Morawieckiego. Zawiera niebezpieczny pomysł

Premier Mateusz Morawiecki przedstawił zawierający 10 punktów plan jak jego zdaniem „uratować Ukrainę”. Co do większości punktów zasadniczo można się zgodzić. Jednak jeden z nich budzić może uzasadnione obawy.

Budzący wątpliwości element planu Morawieckiego dotyczyć ma „powstrzymania rosyjskiej propagandy”. Pod szczytnym hasłem ukryte są jednak zagrożenia dla wolności słowa, o czym wspominają wolnościowi komentatorzy.

Premier swój plan „ratowania Ukrainy” przedstawił na łamach pisma „Politico”. Jest to zbiór działań, które w opinii polskiego premiera Unia Europejska musi wykonać w celu zakończenia wojny na wschodzie. Lista ta została opracowana wspólnie z politykami z Czech oraz Słowenii.

„Czerwona linia” dla Putina

Polski premier twierdzi, że aby przywrócić pokój rosyjski przywódca musi wiedzieć, gdzie są położone granice jego działań, czyli umowna „czerwona linia”, której nie może on przekroczyć. Morawiecki zaznaczył, że świadomość zagrożenia w postaci rosyjskiego arsenału nuklearnego nie może usprawiedliwiać bierności. Jeśli Zachód nic nie zrobi Rosja w opinii polskiego szefa rządu pójdzie dalej. Polityk zapytał retorycznie co zrobi Europa gdy Putin wyciągnie ręce po Mołdawię, Finlandię bądź zaatakuje Wilno albo Warszawę i czy poważna reakcja Zachodu będzie dopiero wówczas gdy armia rosyjska dotrze pod Berlin. Dlatego aby przeciwdziałać zapędom rosyjskiego dyktatora należy linię tę wytyczyć już teraz, a przedstawiony plan jest konieczny, a nie tylko możliwy.

Proponowane działania

Wśród głównych działań wymieniono odcięcie wszystkich rosyjskich banków od międzynarodowego systemu płatności SWIFT, w innym razie gospodarka Rosji szybko się dostosuje do nowych warunków. Dalej, konieczna jest wspólna europejska polityka azylowa dla rosyjskich żołnierzy, którzy odmawiają służby reżimowi Putina.

Największe kontrowersje i obawy

Kolejny punkt polegać by miał na całkowitym zatrzymaniu rosyjskiej propagandy w Europie, według polityka „Wolność słowa nie oznacza prawa do kłamstwa”. To jest ten punkt, który budzi najwięcej uzasadnionych kontrowersji oraz obaw. Nie jest bowiem doprecyzowane ani kto ani w oparciu o jakie kryteria ma określać co jest prawdą a co nie. Nie da się jednoznacznie określić co premier Morawiecki ma na myśli mówiąc o „rosyjskiej propagandzie”. Blokadę można zrozumieć w odniesieniu do stron i witryn związanych z rosyjskimi władzami.

Pojęcie tzw. „ruskiego trolla” jest jak już wiadomo dla polskiego premiera bardzo pojemne i potrafi on szafować takim oskarżeniem wobec każdego, kto ma inne zdanie i się nie zgadza z „jedynie słuszną” narracją. W tym kontekście warto przypomnieć, że jeszcze w grudniu ubiegłego roku taką inwektywą określano każdego przeciwnika tzw. szczepień na covid mówiąc, że szerzy antyszczepionkową propagandę i podawanie odmiennych od tych w głównym nurcie nazywano właśnie robotą „ruskich trolli”. Można sobie więc wyobrazić sytuację, że określenie to będzie używane w różnym znaczeniu w różnym czasie wobec różnych osób zależnie od bieżących potrzeb politycznych i propagandowych, ale tym razem tych z Zachodu.