Auta elektryczne nie dla polityków

Okazuje się, że najgłośniej krzyczący o elektromobilności politycy sami bynajmniej nie zamierzają się szybko przesiadać na samochody elektryczne. Po raz kolejny więc widać, że wzniosłe hasła na temat dbania o klimat są tylko na ustach, a praktyka wygląda zgoła odmiennie. Politycy i decydenci na najwyższych szczeblach dezorganizują codzienne życie milionom ludzi w imię swoich ekologicznych wizji, a jednocześnie sami nie zamierzają rezygnować ze swoich udogodnień wyłączając się arbitralnie z regulacji narzucających zeroemisyjność wszystkim innym.

Dobitnym przykładem na takie podejście decydentów jest holenderska elita polityczna. Politycy w tym kraju zdecydowanie nie zamierzają przesiąść się na drogie i dużo mniej efektywne samochody elektryczne, co arbitralnie narzucają w perspektywie kilkunastu najbliższych lat zwykłym obywatelom. Decydenci wymieniają kilka głównych powodów. Jako jeden z nich wymieniają niewygodę. Politycy z Holandii, ale i innych krajów nie chcą jeździć samochodami z napędem elektrycznym a nadal korzystać z tych spalinowych. Nie przeszkadza im to jednak nakładać taki przymus na swoich obywateli.

Wymówki holenderskich polityków

W Holandii temat elektryków po raz kolejny wrócił w kontekście wymiany rządowej floty pojazdów. Politycy w tym kraju jednak co jakiś czas znajdują wygodny pretekst, aby nie wymieniać dotychczasowych limuzyn na nowe.

Holenderski Telegraaf podał, że polityków odstrasza brak komfortu podczas jazdy elektrycznym samochodem w związku z czym konsekwentnie obstają przy flocie aut spalinowych zasilanych tradycyjnymi paliwami. Auta elektryczne mają bowiem według nich zbyt mało miejsca na nogi oraz nad głową. Dodają ponadto też bardziej „przyziemne” powody. Jak wiadomo limuzyny rządowe powinny być zawsze gotowe do odjazdu ze wskazanego miejsca i w każdej, także niespodziewanej sytuacji i pojazd takich musi być w stanie pokonać bez przeszkód długie dystanse. Elektryczne samochody jak wiadomo mają jak dotąd z tym istotny problem, bowiem ładowanie baterii, jak już wiadomo, trwa zdecydowanie dłużej niż tankowanie.

Kolejny wskazywany problem to konieczność opancerzenia floty rządowych podatków. To z kolei oznacza, że pojazd docelowo będzie cięższy a przez to zużywał więcej energii. Politycy wskazują także względy ekonomiczne w postaci obowiązujących kontraktów na auta w rządowym taborze oraz tzw. „efektywne wykorzystanie zasobów”. W związku z tym wymiana floty generowała by duże koszty i dodatkowe wydatki aby rząd mógł dysponować nowymi elektrycznymi limuzynami.

W efekcie tych wymówek polityków samochody elektryczne jeszcze przez długi czas będą tylko dla zwykłych ludzi. Decydenci nadal będą jeździć swoimi „wypasionymi” limuzynami z napędem benzynowym, a ich wymiana na elektryki po raz kolejny odkładana jest w czasie na kolejne lata stając się zmartwieniem dla kolejnych rządów. Tym samym obecnie rządzący umywają ręce od problemu „zwalając” go na swoich następców w bliżej nieokreślonej przyszłości.